Austria na motocyklu w długi weekend - 3 dni zdjęć z przerwami na kotlet po wiedeńsku

Wystarczy dodatkowy dzień wolnego i przynajmniej średnia pogoda, żeby dobrze  spożytkować długi weekend. Nie trzeba latać na drogie wycieczki z motocyklem na wynajętej za ciężkie pieniądze lawecie, bo fantastyczne trasy możemy znaleźć u naszych południowych sąsiadów.

Sprawdź naszą propozycję na weekendowy wypad

Przejście graniczne między Czechami i Austrią

Decyzja zapadła szybko - był sierpień, a więc czas na zabawę w Moto GP na zakrętach wcale jeszcze nie dobiegał końca, ale w tym roku nasyciliśmy się już wycieczkami po Bałkanach, więc skonsultowałem się z internetem żeby zobaczyć gdzie są jakieś fajne drogi. 

Początkowo myślałem o dłuższym wyjeździe, jednak zarówno pula naszych dni urlopowych jak i portfel stanowczo zaprotestowały. Całkiem przypadkiem wpadła mi w oko reklama winiet w Austrii, a mój mózg szybko podchwycił bodziec do działania. Podstawowe pakowanie, rezerwacja noclegu i w drogę!


Na trasy za granicę ZAWSZE biorę ze sobą zestaw narzędzi- zestaw do łatania opon, podstawowe klucze, trytytki, kombinerki i niezniszczalny, szwajcarski scyzoryk (z czasów gdy jeszcze naprawdę były składane przez techników w Szwajcarii, a nie przez bezzębne dzieci w Bangladeszu).

Mój kompan, pomimo początkowych docinek sam się przekonał, że kufry mogą zostać użyte do czegoś innego, niż wożenie “piwa i chipsów” z zagranicznych stacji benzynowych i zainwestował w komplet kufrów.
 

W tym miejscu warto dodać, że kufry kupił już wcześniej, ale nie byle gdzie. Po oryginalne kufry Hondy jechaliśmy (zabrałem się na doczepkę) aż do Słowackiej Żyliny! Po co jechać zagranicę? Czy takich rzeczy nie ma w Polsce. Oczywiście, że są… o ok. 1500 zł droższe niż u naszych południowych sąsiadów. Prosta matematyka wykazała, że jadąc na Słowację i kupując tam zestaw kufrów i tak był mocno do przodu względem zakupu tego zestawu w Polsce. 

Dlatego właśnie zachęcam do skonfrontowania cen naszych “Januszy” z ofertami z zagranicy- niejednokrotnie okazuje się, że te same rzeczy po prostu są tańsze. Ale przynajmniej za to zarabiany gorzej niż ci za granicą.

 

Cel podróży: stawić czoła legendzie

Odpoczynek przed moto GT - Czeski film normalnie

Ponieważ czas był mocno ograniczony, wyszedłem z założenia żeby jak najszybciej dostać się do Austrii. Jedyna droga wiodła przez Czeską autostradę - mimo fantastycznej nawierzchni i niewielkiego ruchu daruję sobie opis tego etapu, bo jest ciekawy jak patrzenie na schnącą farbę.

Zamiast opisu wyprzedzania kolumn Rumuńskich tirów wiozących cebulę do Wiednia, podzielę się jednak wnioskami z testu nowego nabytku, który zakupiłem jeszcze przed tą wyprawą. 
Ponieważ malutka fabryczna szyba w Tracerze nie nadaje się na nic innego niż do skupu surowców wtórnych, była to świetna okazja na przetestowanie szyby turystycznej. Znalazłem więc największą jaką mają w internecie (większe znaczy lepsze, co nie?) stwierdziłem że tylko ona poradzi sobie z wiatrem przy takich prędkościach.

Zachęcony poprzednimi doświadczeniami zdecydowałem się na turystyczną szybę od GIVI. Pomimo, iż zauważalnie spadła jakość tych produktów na przestrzeni ostatnich lat, stwierdziłem że ma najlepszy stosunek ceny do jakości. Pomyliłem się.

Szyba jest olbrzymia, więc powinna względnie dobrze chronić przed wiatrem, niestety posiada potężną wadę (a przynajmniej dla osób o wzroście 182 cm). Ze względu na montaż na stelażu, który odstaje do przodu motocykla jeszcze bardziej niż ten fabryczny, zawirowania powietrza tworzą się tuż na czubku kasku, przez co cała głowa telepie się na wietrze jak student po udanej sesji. Dodatkowo posiada aerodynamikę spadającego fortepianu. Ze względu na gargantuiczny rozmiar producent zabrania montażu deflektora, co sprawia że zła sytuacja staje się jeszcze bardziej beznadziejna. Zajechawszy na stację benzynową skorzystałem z myjki do mycia szyb żeby pozbyć się cmentarzyska owadów, które miały wątpliwą przyjemność obcowania z tą szybą.

Zmyłem więc wszystkich nieproszonych gości, a następnie sięgnąłem po ręcznik papierowy, który miłościwy gospodarz stacji również udostępnił. Po pierwszym ruchu moja ręka zamarła a ja stałem z niedowierzaniem patrząc na dzieło zniszczenia jakiego dokonała. Na szybie pojawiła się olbrzymia smuga, która po bliższej obserwacji okazała się być zbiorowiskiem malutkich rys.
Szkoda że producent zapomniał poinformować o tym, że nie wolno wycierać jej ręcznikiem papierowym. Producent na swojej stronie chwalił się, że szyba ta powstała z wykorzystaniem tunelu aerodynamicznego. Nie napisał jednak, że wszyscy inżynierowie obecni na testach byli pijani. Podsumowując, najlepszą chwilą jaka mnie spotkała podczas użytkowania tego produktu był moment w którym sprzedawca uznał reklamację. GIVI- robicie to źle!

Po przejechaniu odcinka szybkiego, zjechaliśmy z autostrady żeby rozgrzać się na zakrętach, jakie przygotowały Czeskie góry. Malownicze krajobrazy, niewielki ruch uliczny serpentyny ciągnące się praktycznie cały czas sprawiały, że uśmiech nie schodził z twarzy. Wbrew pozorom, praca ciałem przy przerzucaniu motocykla z lewej na prawą stronę jest męcząca, więc pierwszy postój był zaplanowany w Czechach. Celem było przejechanie Austriackich gór, a do tego chcieliśmy być wypoczęci żeby zmaksymalizować frajdę a nie modlić się o kolejną przerwę na stacji benzynowej. Po przejechaniu ok 600 km zajechaliśmy do miejscowości Trebić w południowych Czechach.

Nocowaliśmy w niewielkim hotelu, który jednak posiadał parking dla motocykli, a przynajmniej tak było napisane na pewnej stronie z możliwością rezerwacji noclegów…
 
Nocleg w Trebić

Owszem, był parking. Ale żeby się do niego dostać, należało przejechać… przez hol w hotelu! Z niedowierzaniem patrzyliśmy jak pani recepcjonistka  otwiera drzwi skrzydłowe, zapraszając nas do środka. Czekał na nas dosłownie czerwony dywan. Kuriozum całej sytuacji dodawał fakt, że zarówno recepcjonistka jak i goście hotelowi kompletnie nic nie robili sobie z faktu, że dwóch typów poubieranych w skafandry kosmiczne wesoło pcha sobie ćwierćtonową maszynę przez środek holu. No tak bywa.

Na pierwszy ogień poszedłem ja, jako bioindykator (“jak Konrad przejedzie to i dostawczak się zmieści”). W momencie gdy zbliżałem się do drzwi, odważniki na i tak już szerokiej kierownicy powiedziały “pass”. Ponieważ Damian był wtedy świeżo po zakupie nowej maszyny i był jeszcze na etapie trzęsienia się nad każdą ryską i spoglądania co chwilę czy nie kradną, postanowił skorzystać z tego “parkingu”. Jak poszło? Relacja poniżej.

 Po odstawieniu sprzętu postanowiliśmy wykorzystać resztki światła słonecznego i skorzystać z lokalnej kuchni. Przeszliśmy więc ulicami urokliwego miasteczka, rozkoszując się brzdękaniem butelek piwa sączonego przez lokalną młodzież na ławkach oraz samochodów jadących ekspresówką nieopodal. Centrum zostało zainfekowany betonozą, tak popularną ostatnimi czasu w większości starych miast krajów UE, jednak miało swój klimat.

Rynek w Czeskiej miejscowości Trebić

 Przedstawiciel lokalnej inteligencji odpoczywał w knajpie z kebabem po całym dniu rozważań akademickich. Nie weszliśmy do lokalu, żeby nie zaburzać regeneracji czeskiemu erudycie.

Ostatecznie zjedliśmy pizzę w bardzo przyjemnej knajpce, a przy okazji dowiedzieliśmy się że Damian nie jest w stanie wypić pysznego Czeskiego piwa bezalkoholowego - mięczak jeden twierdzi że gorzkie czy coś.


Ruszamy dalej na Austriackie górskie autostrady

Propozycja trasy na Calimoto

Ponieważ zazwyczaj będąc na wakacjach nie śpieszymy się ze wstawaniem (znaczy ja się nie śpieszę, Damian od 06:00 potrafi obczajać okolice), zjedliśmy śniadanie w towarzystwie niemieckich emerytów i wyjechaliśmy punktualnie o 10:14.

Widok na Trebić

Bazylika Św. Prokopa w Třebič

Przejście przez granicę do Austrii byłoby niezauważalne gdyby nie znaki, oznaczające granicę państwa (a przynajmniej tak wyglądały, nie znamy czeskiego). Już od samej północy droga zmieniła się w wielki plac zabaw. Wszystkie godziny filmów na YouTube o technikach pokonywania zakrętów wreszcie się przydały! Ze względu na rewelacyjny stan dróg nawet w małych miejscowościach, widoczność a także kulturę jazdy austriackich kierowców, bez obaw włączył się tryb “Moto GP”.
Tutaj na szczególną pochwałę zasługuje tym razem udany zakup chyba najważniejszego, acz często pomijanego elementu - opon!

Jako, że komentarze w internecie są równie wiarygodne co obietnice przedwyborcze, postanowiłem po długich poszukiwaniach dać szansę tym oponom, które są najpopularniejsze w swojej kategorii. Poprzednie Dunlopy sprawdzały się rewelacyjnie, ale po ok. 6 tys km wyraźnie traciły przyczepność. Bridgestone Battlax również były świetne, ale średnio radziły sobie na nawierzchni innej niż gładki jak pupa niemowlaka asfalt. 


Wybór padł więc na Metzeler Roadtec 01 SE. Wyłowiłem okazję z internetu i kupiłem nowiutkie, półtoraroczne sztuki, które założył i wyważył Ukrainiec ze sprawdzonego warsztatu. Przez całą drogę wykazywały się świetną przyczepnością, ale prawdziwe wrażenie zrobiły na mnie, gdy na dość szybkim zakręcie nadzialiśmy się na żwir na środku drogi.

Zmora motocyklistów na początku wywołała panikę i zacząłem godzić się z z myślą, że Tracer dziś będzie leżał. Obmyślając w głowie koszty naprawy i wymiany ochraniaczy w spodniach po prostu przejechałem przez moją sypką nemesis jakby nic tam nie było. Nie zarejestrowałem jeszcze co się stało gdy następna kupka piasku pojawiła się na kolejnym zakręcie. Motor przejechał po tych przeszkodach bez zająknięcia. Zaakcentowałem to zwycięstwo używając słowa, które powszechnie jest uznawane za wulgarne. Damian, będąc przyzwyczajony do tego, że nie mam problemu ze słownym wyrażaniem emocji, po prostu to zignorował. Sytuacja ta powtórzyła się jeszcze kilkukrotnie co sprawiło, że Metzelery zaskarbiły sobie moją sympatię. Kupiłem już 3-ci zestaw tych opon i nieprędko zmienię ten nawyk!


Warto tutaj wspomnieć, że wypracowaliśmy system regularnych przerw (mniej więcej 15 minut co 1,5 godziny) który sprawdza się bardzo dobrze w naszym przypadku. Wystarczająco dużo czasu żeby zjeść, napić się i popchnąć śniadanko papieroskiem, a także dać odpocząć mięśniom w miejscu, gdzie plecy tracą swoją szlachetną nazwę. W Austrii nie ma problemu ze znalezieniem miejsca żeby przystanąć na poboczu, ze względu na małe zaludnienie i sporą sieć mało uczęszczanych dróg.

Widać zmęczenie robi swoje 😂
 
Najlepszy odcinek drogi przebiegał między miejscowościami Wieselburg -> Neukirchen. Jest to część narodowego parku krajobrazowego, pełnego długich, szerokich zakrętów, na zmianę z szykanami wśród górskich kanionów. Utrzymywaliśmy prędkość 70-90 km/h, która nadawała dynamiki i pozwalała wycisnąć potencjał sportowy z naszych maszyn. 

Sportowcy na wycieczce czy turyści w przebraniu sportowca?

Ponieważ układ hamulcowy w Tracerze został przeniesiony z motocykla sportowego, dozowanie hamulców było bardzo dobrze wyczuwalne. Jedynie nieco denerwował zbyt szybko włączający się ABS tylnego koła. W górach sprawny i pewny układ hamulcowy jest szalenie ważny, a z tym Yamaha poradziła sobie na 5.

Nie jestem fanatykiem posiadania sprzętu z którego możliwości i tak się nie korzysta (słyszycie, GSiarze?) więc nie bawiłem się zmiennymi mapami zapłonu. Po prostu uznałem, że nie będę rezygnować z motocykla tylko dlatego, że jest w nim gadżet, którego nie potrzebuję. Cytując tutaj klasyka polskiej kinematografii, plusy przysłoniły minusy.

Usłyszawszy jednak przez głośniczek interkomu, że mój towarzysz przełącza się na tryb sportowy stwierdziłem, że nie będę mu dłużny i wrzuciłem mapę "A", co w przypadku Tracera 900 oznacza najbardziej agresywne ustawienie! W momencie gdy po raz pierwszy dodałem gazu poczułem się jak wyłudzacz podatku VAT podczas najazdu służby celno-skarbowej: jedna wielka szarpanina.

Manetka gazu działa w tym trybie zero-jedynkowo - albo przyspieszasz, albo nic się nie dzieje. Szybko zrezygnowałem z tego pomysłu i wróciłem na ustawienie standardowe. Na trybie "B" z kolei moc zostaje ucięta do 80KM a reakcja na gaz jest ospała i leniwa jak polski wymiar sprawiedliwości. Zostaje więc tryb standard… Pytanie do inżynierów Yamahy: po co to wszystko? 🤔

To drobne zniesmaczenie szybko poszło w niepamięć gdy zbliżał się długi, ale dość ostry zakręt, za którym widoczność pozostawiała wiele do życzenia. Sprzęt kładł się potulnie ale z pewnym oporem w każdą stronę.

To ten opór sprawia, że można dozować precyzyjnie siłę z jaką chcemy się pochylić. Dzięki szerokim oponom (180/55-17 z tyłu i 120/55-17 z przodu) motocykl jest bardzo dobrze wyczuwalny i błyskawicznie reaguje na każde polecenie. Masy ponad 200 kg w zasadzie nie czuć na drodze a dzięki wysokiej kierownicy jeździ się nieco jak na rowerze.

Dostrzegliśmy z Damianem potencjał na małą rywalizację w celu urozmaicenia i tak już emocjonującej podróży i liczyliśmy kto z nas przytrze ogranicznik pochyłu więcej razy. Okazuje się że żeby to zrobić trzeba już na praaaawdę mocno pochylić motocykl. Po kilku kilometrach kanion się skończył, a my uznaliśmy że na zawodników Moto GP to nas raczej nie wezmą, więc skupiliśmy się na bujaniu we własnym tempie.

Znak T-13 Koleiny

Tutaj muszę wspomnieć o ciekawostce i dysonansie poznawczym jeśli chodzi rozumienie słowa “koleiny w nawierzchni”. Mowa o znaku T-13 “Koleiny”. Na myśl o nim każdy weteran polskich dróg instynktownie zwalnia, żeby nie zgubić zawieszenia. Okazuje się jednak że w Austrii uznają że taki znak warto postawić przy drodze, która nie jest idealnie płaska. Nie zastaliśmy żadnych dziur ani zerwanej nawierzchni. Bardzo pozytywne zaskoczenie.

Czas na tej zabawie po prostu przeleciał między palcami jak 14 emerytura, więc nagle znaleźliśmy się przy drugim noclegu. Hotel znajdował się niedaleko miejscowości Neukirchen, i był to typowy punkt postojowy dla kierowców, jadących zwiedzać Wiedeń.


Po zameldowaniu się w recepcji, stwierdziwszy ze zdziwieniem, że recepcjonista coś tam duka po angielsku, dotarło do nas że dawno nie jedliśmy. Tutaj mamy jedną wspólną cechę - na głodniaka nie zaśniemy. Zrzuciliśmy toboły z koni i zaczęliśmy sprawdzać dostępne knajpy. Szybko okazało się, że Austriackie podejście do pracy jest bliższe temu w ciepłych krajach (maniana, maniana seńor).

Większość sklepów i restauracji była już zamknięta i w tym momencie zaczęły się schody. Pojechaliśmy do pierwszej lepszej pizzerii w miasteczku opodal, ale okazało się, że nie można tam płacić kartą (tak, w płatnościach bezgotówkowych Polska jest 100 lat przed Austrią!).

W następnej knajpie już zwijali kuchnię. Ostatnim strzałem okazała się knajpka w innej miejscowości z urokliwym balkonikiem i nieco kiczowatym neonem. Ceny dań w takich miejscach zwalają z nóg, ale tonący brzytwy się chwyta. Na tym etapie zależało nam już tylko na tym żeby czymś zapchać brzuszki i móc zapłacić kartą. Powrót do hotelu i padnięcie w pościel, w pokoju o wystroju skansenu ... Napisy końcowe.

Spotkanie z legendą

Nadszedł dzień w którym mieliśmy stawić czoła legendzie instagramerek, bożyszczu blogerów kulinarnych i postrachowi wegan. Będąc tak blisko Wiednia nie mogliśmy nie spróbować prawdziwego kotleta po wiedeńsku!

Co druga knajpa oferuje to danie więc po prostu poszliśmy do takiej, która miała najwięcej gwiazdek na guglach. Czasami w życiu chodzi o to, żeby sobie ułatwiać, a nie utrudniać, toteż nie było sensu robić doktoratów na temat kawałka mięsa ... w panierce. Łamaną angielszczyzną dowiedzieliśmy się, że zamówienie składa się przy pomocy terminala, a nie w kasie - space age!

Czekamy z niecierpliwością na słynnego kotleta, który przewija się tak często w internecie.

Który uchodzi za danie kultowe.

Który jest wynoszony na piedestał prawdziwej europejskiej kuchni.

I nagle jest. Wchodzi on. Młody student z twarzą przypominającą mapę topograficzną Himalajów przynosi olbrzymie talerze, a na nich… kotlet. 😲

Tak, zgadza się, kotlet schabowy, cieniutko ubity, spanierowany i usmażony. Do tego tona frytek i trochę warzywek w osobnej misce.

Słynny Wiener Schnitzel

Damian wybuchł śmiechem, a ja poczułem się jakbym spotkał swojego idola z dzieciństwa, który okazał się bezdomnym narkomanem. Wizja rozkoszowania się ambrozją, jaką sprzedał mi internet prysnęła niczym 30 euro wydane za ten rarytas. Zjedliśmy i ruszyliśmy więc w drogę powrotną. Ten akapit kończy się więc równie rozczarowująco co nasze doświadczenie ze słynnym Wiener Schnitzel.

Na pocieszenie po przejechaniu autostrady zjechaliśmy z niej na wysokości Żyliny i postanowiliśmy spalić kalorie bujając się po zakrętach Słowackich gór. Dzięki funkcji dzielenia trasy na fragmenty jaką oferuje Calimoto, udało się nam wytyczyć drogę z pominięciem płatnych dróg w Austrii i wskoczyć na autostradę dopiero pod Bratysławą (motocykliści są zwolnieni z obowiązku posiadania winiety na Słowacji!). Ponieważ nie spaliliśmy ani grama tłuszczu na tychże zakrętach, pojechaliśmy do salonu Hondy, bo Damian miał kaprys żeby przypudrować - nieco wyżej wspomniane - kufry. Po przymiarce do motocykli na które nas nie stać, zatankowaliśmy maszyny i ruszyliśmy do domu, kontynuując jazdę wśród długich, krętych szykan.

Honda Afryta Twin...taki większy skuter z DCT by chciał, bo biegów nie umie zmieniać 😂

Wróciliśmy do domów ubożsi o ok. 1100 zł (każdy), i zadowoleni, że mogliśmy obcować ze wspaniałymi górskimi serpentynami austriackich parków narodowych. 

Pozycja obowiązkowa dla motocyklistów szukających wypadu na długi weekend!

Link do trasy: https://calimoto.com/calimotour/ride-on-2023-08-13-1-t-iJ4uBA1TH9

Przemyślenia po wycieczce do Austrii

Obserwacje dotyczące sprzętu:

  • Metzeler Roadtec 01 SE to rozum i godność człowieka w fizycznej formie
  • GIVI nie pamięta jak robiło się szyby turystyczne
  • Yamaha Tracer 900 potrafi zadowolić się 4,5l paliwa jadąc w granicach 70-90 km/h oraz żłopać ze zbiornika jak stary alkoholik przy przekroczeniu 130 km/h
  • Yamaha w końcu nauczyła się robić ledy, które w nocy tną ciemność zamiast udawać że świecą
  • Nieco wysoki środek ciężkości motocykla nie przeszkadza w jeździe na zakrętach po nauczeniu się przeniesienia środka ciężkości swojego ciała nieco na tył

 Dlaczego warto się wybrać:

  • Kultura jazdy austriackich kierowców: nie pędzą, pomagają się wyprzedzić i w przeciwieństwie do naszych posiadaczy prawa jazdy nie są samolubni na drodze
  • Bardzo rozbudowana sieć dróg oraz asfalt w doskonałym stanie
  • Piękne krajobrazy
  • Bardzo niewielkie różnice między cenami noclegów i jedzenia między Polską a Austrią
  • Do Wiednia można dostać się w 5 godzin!

Wady:

  • Motocykliści muszą posiadać winiety podczas poruszania się drogami ekspresowymi oraz autostradami
  • Nikt nie zna angielskiego
  • Sklepy i restauracje działają znacznie krócej niż w Polsce - warto sprawdzić godziny działania stacji benzynowych bo w Austrii nie są one całodobowe!
  • Radom nadal leży w Polsce

 



Komentarze