Pasja czy ciekawość? Wyjaśniam: Jak zacząć jeździć na motocyklu i o co chodzi z tymi podróżami.

Pasja, czymże jest pasja człowieka?

Kiedy zostałem poproszony o napisanie o swojej pasji, którą jest…no właśnie co?
Osoba pytająca wskazała o czym mam napisać, lecz czy miała rację?
Pasja to chyba coś co człowiek robi z chęcią, w pełni się temu oddaje i jest w tym dobry, a owe zajęcie sprawia mu przyjemność. W moim przypadku zastanawiałem się co by to mogło być i doszedłem do wniosku, że pieczenie ciast 😊. Rzadko to robię, ale jak już mnie znienacka najdzie ochota na ciasto - jak znienacka nachodzi kominiarz wciskający kalendarze noworoczne - to oddaje się temu bez reszty i wychodzi mi to cholernie dobrze… a przynajmniej takie jest moje zdanie 😊.

Więc może to jest moja pasja?

Bośnia i Hercegowina 2023
 

Bo trudno nazwać pasją walkę o przetrwanie gdzieś pośrodku niczego - nieprawdaż? Pasja chyba powinna dostarczać rozkoszy czego nie można powiedzieć o sytuacji, kiedy przechodzą cię ciarki z zimna, ty w przemoczonym stroju wystawiasz się na pęd powietrza rzędu 100 km/h, a jeden fałszywy ruch może narazić cię na spore koszty o utracie zdrowia nie wspominając. Nikt przy zdrowych zmysłach na coś takiego się nie pisze.


A jednak są świry na świecie, których takie sytuacje nie zrażają, dla których kończący się asfalt nie jest problemem, a ciekawość co jest za następnym zakrętem napędza ich do brnięcia dalej ku kolejnym niespodziankom jakie szykuje życie.

Podróże, a dokładnie podróże na motocyklu - bo taką opowieścią chcę Ciebie uraczyć - mają swoją specyfikę, swojego ducha, którego trudno uchwycić i opisać, jednak postaram się choć trochę nakreślić co w nich tak uzależnia.

Jak to się zaczęło?

 
Moja przygoda z dwoma kołami (w skrócie 200) zaczęła się w sumie przez pracodawcę. Przez kilka lat do pracy jeździłem rowerem – przez okrągły rok niezależnie od sezonu. Później w wyniku zmian organizacyjnych - których przez złe skojarzenie słowa „restrukturyzacją” nie nazwę - moje miejsce pracy miało się zmienić i to na tyle że dojeżdżanie rowerem zajęłoby mi zbyt wiele czasu i lenistwa, które tak cenię. Leniwi są ponoć bardziej kreatywni, więc wymyśliłem, iż sprawię sobie…rower z silnikiem.

Tak więc wszedłem w posiadanie motoroweru klasy 50cm3, potocznie nazywanego skuterem i kojarzonego z jadłodostawcami, a na który wówczas nie było wymagane prawo jazdy - dziś jest to kategoria AM.

W wyniku dobroci serca - albo wyrachowanego zmysłu menedżerskiego – ówcześnie już były kierownik pozwolił nadal pracować w starym biurze, mimo że już pod niego nie podlegałem. Tak więc moje miejsce pracy pozostało stare, a skuter nowy. To jest miejsce, gdzie opowieść przyspieszę, bo nie będę zanudzał cię jazdą 45 km/h, szczegółami zdobycia uprawnień na kategorie A i tym jak w międzyczasie zmieniały się przepisy i na kategorię B można jeździć „125-tkami”. Pominę kolejne zmiany motocykli i szczegóły pierwszej moto wyprawę na Bałkany. Liczę, że w dalszej części zrozumiesz, dlaczego nie przykładam wagi do chronologii i szczegóły nie są tak ważne.
 

Ale o co w tym chodzi? 

Na początku jeździliśmy po okolicach, wyjazd z Krakowa na Słowację to była wyprawa. Bałkany wydawały się końcem cywilizacji. Jednak ciekawość tego co jest dalej napędza nas do sprawdzenia tego „co jest dalej”.

Co jest fajnego w wycieczkach motocyklowych…

Planowanie, pakowanie, zastanawianie… jako dziecko oglądałem film „Rambo pierwsza krew” i w pamięci został mi obraz twardziela, który potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji i to mnie chyba w tym pociąga. Jak to nazywają męscy szowiniści „męska przygoda” – co jest zupełną bzdurą, potwierdza to m.in.Hanna Zasada z One More ADV. Ja to postrzegam jak sprawdzenie siebie, swojej zaradności i hartu ducha. Trochę – taki survival – bo przygotować można się na 70% wyprawy, 30% to niespodzianki życia.

 
BiH 2016

Bo kiedy wyjeżdżasz z domku w Sarajewie podczas ulewnego deszczu i kiedy jadąc dalej przez góry widzisz, że kończy się asfalt, klniesz do siebie, że zamiast majtek trzeba było ubrać kąpielówki - w końcu pływasz pod kurtką i ręce zamieniają się w płetwy. Dookoła jest 15 ° C, przechodzą cię ciarki, a od bezpiecznego domu dzieli cię niemal tysiąc kilometrów to można już nazwać survivalem, w wyniku, którego obiecujesz sobie, że to ostatni raz!

 

Później, kiedy dojeżdżasz do granicy z Chorwacją twoje ciuchy zaczynają schnąć. Zanim dotrzesz do pierwszego większego miasta ciuchy są suche, a nawet tobie zaczyna być tak ciepło, że zdejmujesz jedną warstwę ubrania.  Wówczas jedynie wilgotne wnętrze rękawiczek przypomina o trudnych chwilach survivalu sprzed paru godzin, które wydają się teraz odległe jak zeszłoroczny śnieg. Mózg zalewa dopamina i wspomnienie zostaje na lata. Tak to jest chyba to co uzależnia.
Trzeba napisać, że dzięki jeździe na 200 stałem się ogólnie lepszym (jak to mówią w branży) „kierownikiem” – zauważam więcej, kiedy jeżdżę samochodem. Lepiej, a na pewno inaczej oceniam sytuację na drodze, bo to co wcześniej było nieosiągalne dla kierowcy auta na motocyklu staje się koniecznością, a z czasem czymś naturalnym, ponieważ nie ma tu karoserii, która mnie ochroni. Jestem tylko ja, moja maszyna i wyobraźnia. Brak poduszek powietrznych, krępujących pasów czy zasłaniających widoczność poprzecznych słupków – ahh…pełna wolność. A wolność to przywilej i odpowiedzialność 😊
 

Poza tym pewne rzeczy do człowieka docierają dopiero kiedy na tureckiej autostradzie przemieszcza się środkiem między dwoma tirami i czuje się jak łupinka orzecha między dwoma kontenerowcami.



Podzielę się też tym czego już się nauczyłem. Moje wyprawy osiągnęły nowy poziom, kiedy przestałem planować szczegółowo, a właściwie, kiedy przestałem się trzymać kurczowo planu. Wówczas zacząłem się cieszyć wolnością. Kiedy plan był szczegółowy noclegi zaklepane to wszystko wyglądało super…zza biurka. W praktyce zawsze trzeba było się śpieszyć, brakowało czasu, żeby coś zobaczyć, do spania docierałem spóźniony i co gorsze musiałem „tam” dojechać.
 
Durmitor, Czarnogóra

Od kiedy nie robię planów szczegółowych jest czas, żeby zjeść spokojnie, zobaczyć więcej, a tam, gdzie nam się spodoba zostać na dłużej. Zawsze, kiedy psuje się pogoda mogę sprawdzić swoje prognozy i zmienić trasę omijając chmury – m.in. tak ominęliśmy ulewy w Turcji i powodzie w Rumuni w 2024.

 
Nie zrozum mnie źle, nadal planuję, ale tylko kierunek, gdzie jadę, ile na to potrzeba czasu i co +/- chcę zobaczyć.
Sprawdzam dostępność stacji paliw, a nawet planuje trasę po zakrętach, nie bookuję noclegów - choć oczywiście sprawdzam ich dostępność. Dzięki temu jak gdzieś nie dojadę to szukam spania wcześniej. Kiedy mam dobre tempo mogę jechać dalej. W razie konieczności zmieniam trasę czy rozstawiam namiot – słowem Wolność! 😊
 
 
Drugim bardzo istotnym czynnikiem jest towarzystwo. Kiedy jeździłem sam, zawsze gdzieś z tyłu głowy była myśl, aby uważać. Od kiedy spotkałem na swojej drodze życia osobę, którą zaraziłem podróżowaniem sprawa nieco się zmieniła. Po paru wspólnych wyjazdach okazało się, że mamy podobny sposób jazdy, bardzo zbieżne preferencje, jeśli chodzi o „zwiedzanie” i omijanie tłumów turystów. Od tej pory często jeździmy wspólnie, a „dalszych” wypadów nie wyobrażam sobie już samotnie. Jadąc w dwie maszyny zawsze jest nadzieje, iż w awaryjnej sytuacji „ten drugi” pomoże. Jadąc z kimś zyskuję więc spokój ducha. Z czasem podzieliliśmy się obowiązkami i kompetencjami. Jeden lepiej czyta mapy, planuje, biwakuje, drugi gotuje, zna się na mechanice i łatwiej nawiązuje kontakty z tubylcami. Nic więc dziwnego, że podczas 2 tygodniowej wyprawy, kiedy spędzamy ze sobą niemal 24h/dobę jesteśmy prawie jak małżeństwo. Ja wiem, że „w razie w” Kondrat (bo tak ma na imię) będzie szukał pomocy, a i ja w razie potrzeby będę jego reanimować. Zyskawszy tak zacnego kompana podróży moje…to znaczy nasze eskapady stały się jeszcze odważniejsze - mamy poczucie że dojedziemy wspólnie – jak to mawiał Buzz Astral – „Na koniec świata i jeszcze dalej” 😊
Podsumowując, doborowe towarzystwo również pozwala zajechać dalej.

Na co mnie ten „motur”?

Kiedyś mówiło, że motocykl to wolność i wiatr we włosach. Cóż, jeśli chodzi o wiatr we włosach to - jak mówi powiedzonko w środowisku - „chcesz poczuć wiatr we włosach to musisz jechać w krótkich spodenkach z kolanami szeroko” 😊. Pozostaje więc rozważyć kwestię wolności. Nie wiem jak inni, ale mnie „motorynka” daje to poczucie i radości w jeszcze jednym aspekcie – otóż motocykl jest wyłącznie mój!
Samochód, musi być rozsądny, musi nim jeździć żona na zakupy, dziecko do lekarza, trzeba babcie odwieźć do domu po imieninach u cioci. Mnie nie stać na posiadanie dwóch samochodów, tym bardziej na wymienianie ich w zależności od humoru - raz sportowy, za pół roku terenowy, a na działkę pick up – w końcu pracuję w małej korporacji o Polskich korzeniach😊. Dlatego też auto musi być (o ile w ogóle musi być w dobie carsheringu) praktyczne, funkcjonalne, ekonomiczne i inne frazesy na opisanie klasy aut Compaktowych.


TurcjaTrip 2024 - Turcja, Kapadocja

A motocykl jest mój! Nie musi jechać na zakupy i wozić teściowej do kościoła przed niedzielnym obiadem, on jest mój 😈. Tylko nam ma być ze sobą dobrze i tylko to się liczy i nikt nam nie będzie się do tego wtrącał! Większość osób, które znam – ze mną na czele – personalizują swoje maszyny przez co „więź” się umacnia. Czasem jest to tylko naklejka, zdarzy się podgrzewana kanapa, są tacy co zmieniają całe zawieszenie. Z reguły po dalszych wyprawach można znaleźć coś jeszcze do poprawy. Generalnie - co dość paradoksalne, jak ja to mawiam – kupisz auto to jeździsz, kupisz motor to przy nim „ciągle jest coś do zrobienia”. Niekwestionowanymi zwycięzcami w dziedzinie modyfikacji są tzw. chopperowcy i harleyarze - pozdrawiam Serghii.

I co w tym fajnego?

Myślę że skoro tutaj jesteś i czytasz wpis o takiej tematyce to nie trzeba cię przekonywać "co w tym fajnego". Niemniej zbliżając się do końca opowieści powiem jeszcze o rzeczach, które poprawiają humor i z których na swój sposób jestem dumny. Moim marzeniem jest podróż na Daleki Wschód, jednak do tego potrzebuję jeszcze zdobyć trochę doświadczenia. Ostatnio byłem z siebie dumny po zaplanowaniu wyprawy do Turcji. Byłem też zadowolony w trakcie wyjazdu. Po powrocie… cóż stwierdziłem, że była to fajna wycieczka, ale jednak nieco za prosta. W sumie blisko, bo dojazd do Istambułu to tylko 2 dni. Fakt, że nawet Turek po tym jak na pytanie „where you come from” w odpowiedzi usłyszał „Poland” wymownie popukał się po czole tylko poprawia nastrój i pozwala podejrzewać, że ta prosta wycieczka zakrawa na coś nienormalnego.

Budująca jest też mina sąsiada, który pewnego razu namierzył mnie podczas dłubaniny przy motocyklu i z szyderstwem zapytał „gotowy na rajd do Dakaru?”, a w odpowiedzi usłyszał „nie bo urlopu nie starczy”. Kiedy po chwili milczenia pozwalającej mu na nacieszenie się tą małą przyjacielską złośliwością. Zacząłem wyliczać kilometry, dni i państwa po drodze on zaczął rozumieć, że nie żartuje i na poważnie myślę o takim wyjeździe, a jego mina z uśmieszku zaczęła się zmieniać w szeroko otwarte oczy z opadniętą szczęką…bezcenne 😊. Jednak najbardziej budujące w takiej sytuacji dla mnie jest to, że coś co w moim mniemaniu było tylko kolejną wycieczką, dla „zwykłego śmiertelnika” zakrawa na dokonanie zbliżone do tych jakie miał Aleksander Doba.

TurcjaTrip 2024 - Góra Nemrut

Jak wspomniałem zabawne jest to jak twoje postrzeganie się zmienia. Kiedyś południowy sąsiad polski wydawał się odległy, a teraz na parę minut przyjemności nawet nie chce mi się wkładać kluczyka do stacyjki - jakkolwiek to nie brzmi  . Cały czas obawiam się, że to oznaka dziadzienia, ale mój towarzysz podróży przekonuje mnie, że to uzależnienie. Jak u narkomana, który musi przyjmować coraz większe dawki, żeby poczuć ten sam efekt, który wcześniej. Może tak być, a co ciekawe rodzinie również się to udziela. Kiedyś na początku było „Czarnogóra jest bardzo daleko”, „Rumunia to dziki kraj” tak teraz jest:

  • Gdzie jedziecie w tym roku?
  • Do Maroka
  • O fajnie! Przywieź jakąś pamiątkę dla mnie.

Jak widzisz postrzeganie otoczenia się zmienia, tak samo jak moje. W sumie zastanawiając się nad odpowiedziom na pytanie „ile przejechałem kilometrów” stwierdzam, że nie wiem. Mniej niż milion, ale na pewno można liczyć w setkach tysięcy. Nawet już zaczynają mi się mylić miejsca i kolejność w jakie byłem, a są takie o których zupełnie zapomniałem, bo były tylko weekendowym wypadem jak wiele innych. To co zostaje w głowie to pojedyncze, najmocniejsze wspomnienia i pamięć poznanych ludziach i przygodach z jakimi trzeba było się zmierzyć.

Wspomnienia miejsc

 Jak widzisz nie jestem turystą, który może się pochwalić czymś w stylu „byłem na wieży Eiffla, widziałem statuę wolności, chodziłem po Katedrze w Kolonii i hiszpańskiej Sagrada Família”. Stawiamy raczej na widoki, kręte drogi, a większość miejsc jakie mam w pamięci odwiedziliśmy przypadkiem lub po drodze. Poniższa mapka z grubsza pokazuje, gdzie byłem, choć nie jest kompletna, ponieważ aplikacja do nawigacji czasem się zacinała, kilkukrotnie ją zmieniałem jednak ta ma najpełniejszy ogląd sytuacji.


Miejsca jakie pomnę to:

  • Organy morskie w Zadar, Chorwacja. Ciekawa atrakcja turystyczna na wyciszenie się wieczorem 😊
 
  • Andrić grad, choć lokalni (od których dowiedziałem się o istnieniu czegoś takiego) w 2016 mówili na nie „kamienne miasto”, razem z zabytkowym mostem Mehmed Paše Sokolovića w Višegrad, Bośnia i Hercegowina.

 
  • Vodopad Kravica blisko Studenci, Bośnia i Hercegowina urokliwe miejsce, można się zapomnieć i spędzić cały dzień. Stąd też pochodzi zabawna historia, którą później opowiem 😊
  • Stari Grad w Budva, Czarnogóra. Spacerując po tym miasteczku zrozumiałem „fenomen” gry Assassin's Creed – o tym później.

 
  • Przejście graniczne Granični prijelaz Ilino Brdo (Czarnogóra – Bośnia i Hercegowina). Tam były jedne z piękniejszych widoków jakie pamiętam – z tamtą jest jedno z moich ulubionych zdjęć.
  • Plaże w Ulcinj, Czarnogóra. Dla miłośników ciekawostek przyrodniczych jest tu naturalny czarny piasek.

  • Monaster Ostrog w Dabovići, Czarnogóra. Jest to klasztory wykuty w skale.
  • Będąc na Bałkanach trzeba odwiedzić Bobotov Kuk i Park krajobrazowy Durmitor. Choć jest to jedno z tych miejsc, gdzie nie pchałbym się samochodem – kręta droga szerokości auta osobowego. W zamian widoki zostają na długo w głowie – stąd jest moje ulubione zdjęcie 😊
  • Istambuł, Turcja. Miasto samo z siebie ogromne i ciekawe leżące równocześnie na dwóch kontynentach. Atrakcji turystycznych jest tu mnóstwo, ja wspomnę tylko o „zalanej piwnicy” zwanej dumnie Cysterna Bazyliki oraz o Błękitnym Meczecie.
  • Zwiedzając Azję mniejszą odwiedź Nemrut Dağı. Ciekawostka historyczna z rewelacyjnymi widokami z wysokości 2134 m n.p.m. Generalnie Turcja zaskoczyła czym innym o czym poniżej.
  • Wracając do Unii Europejskiej polecam Trasę Transfogaraską (Transfăgărășan) w Rumunii. Jest nico niżej niż Transalpina, jednak bardziej malownicza, posiada wiele zakrętów i w bonusie można spotkać niedźwiadki. Wszystko w ramach UE, a dojazd do Satu Mare to tylko parę godzin – można wyskoczyć na długi weekend.

Historyjki obrazkowe z 😉

Jak obiecałem rozwinę teraz nieco więcej historyjki o których wspominałem wcześniej.

Opowieść 1

Może obiła ci się o uszy kiedyś nazwa Assassin's Creed? Jest to gra video o bractwie zabójców, której fabuła rozgrywa się w przeszłości. Fenomen tej gry polegał na tym, że uprawiało się w niej parkur tzn. kierowana przez gracza postać skakała po dachach wspinała się na budynki, żeby dopaść ofiarę. Jako „krakus”, przyzwyczajony do szerokich ulic w większości Europejskich miast nie rozumiałem, jak można skakać z dachu budynku na inny. W mojej głowie zawsze były to odległości rzędu kilkunastu metrów. Dopiero chodząc po uliczkach w Stari Grad uświadomiłem sobie, iż w tak ciasnych miastach ma to sens i tak owe istnieją w rzeczywistości.

Opowieść 2

Wyobraź sobie, że kiedyś zasiedzieliśmy się przy wodospadach Kravica. Po opuszczeniu ich terenu zaczęliśmy szukać noclegu. Znalazłem jeden w „pobliskiej” miejscowości. Dotarliśmy tam już po zmroku, głodni i zmęczeniu po całym dniu, wciągnęliśmy na kolacje resztki prowiantu i lulu. Nazajutrz - jak zwykle – wstałem wcześniej od Kondrata i poszedłem upolować śniadanie. Chodząc po sennym i pozamykanym o siódmej rano miasteczku zauważyłem, że grupki ludzi – turystów – idą w jednym kierunku. Podążyłem więc za nimi i po chwili moim oczom ukazał się jakiś budynek, który z bliższa okazał się kościołem. Z grubsza go oglądałem i wezwałem towarzysza telefonem do siebie. Ten nie protestował, zwłaszcza że sklepy były jeszcze pozamykane, więc ze śniadania nici. Chodząc po obiekcie kultu religijnego i obserwując powiększające się tłumy oraz święte obrazy wszystkie kawałki układanki w mojej głowie wskoczyły na miejsce. Nagle zrozumiałem, dlaczego na wjeździe do miasteczka stał posąg Matki Boskiej, czemu w hoteliku na każdym piętrze są jej wizerunki, a w miasteczku za każdym zakrętem można zobaczyć Marię. Owym miasteczkiem, do którego sprowadził nas przypadek było Međugorje (Medziugorie) - miejsce znane z objawienia Matki Boskiej. Nagle grzmiący głos kapłana uświadomił mnie, że „przecież dzisiaj jest niedziela!”. Tak więc przedziwnym zrządzeniem losu staliśmy się uczestnikami niedzielnej mszy świętej w jednym z świętszych miejsc na świecie dla kościoła Katolickiego…i to przed śniadaniem! Kiedy mama mojego druha o tym usłyszała była pod ogromnym wrażeniem namówienia jej syna do takiego poświęcenia i uznała mnie za osobę „bardzo religijną” 🤣.

 

Opowieść 3

Jadąc do Turcji nastawialiśmy się na drinki z palemką, rozgrzane plaże i braki w infrastrukturze poza dużymi miastami. Jak pokazało życie pomyliliśmy się ogromnie. Turcja jako państwo, którego około 60% powierzchni leży powyżej 500m n.p.m., a z czego 22% powyżej 1000m n.p.m. okazała się chłodniejsza niż się spodziewaliśmy. Dla porównania około 90% powierzchni polski leży do 200m n.p.m. Na plus zaskoczyła nas dostępność i ceny noclegów oraz knajpek. Największą niespodzianką była gościnność Turków. Pomijając mniejsze rozmowy i spotkania, zapamiętałem jak dwukrotnie wyszedł do nas szef kuchni tudzież właściciel knajpki i zagadywał. Dostaliśmy również ciasto na deser, mimo że go nie zamawialiśmy i nie płaciliśmy za nie, od tak, ponieważ „akurat żona upiekła”. W innym hoteliku chcieliśmy tylko pokój i planowaliśmy szukać jedzenie po zakwaterowaniu. Właściciel dowiedziawszy się, że jeszcze nie jedliśmy oświadczył „nie pozwolę wam iść spać głodnym” i ugościł 3 daniową kolacją na ciepło.
Największym zaskoczeniem była dla nas pomoc, kiedy (obaj) przedziurawiliśmy opony. Dookoła już zmrok, ja z kolejną dziurą w oponie nie mam, jak jechać dalej, wówczas znalezienie miejsca na nocleg odbywało się w trybie awaryjnym. Ja przygotowuję się do ponownej akcji zatkania dziury, a przyjaciel pytał w pobliskich zabudowaniach, gdzie można rozbić namiot, żeby nie spać przy drodze. Jeden z właścicieli wpuścił nas na teren i ku naszemu zaskoczeniu nie wziął od nas za co ani liry. 


 Zaskoczenie było tym większe, że rankiem okazało się, iż jest to miejsce wypoczynkowe z barem, ławeczkami i całą infrastrukturą. Po pożegnalnych uściskach i symbolicznej wymianie pieniążków – dostaliśmy Turecką lirę i daliśmy Polski banknot 😊 – ruszyliśmy w poszukaniu warsztatu, który załata opony. Tak trafiliśmy do warsztatu, który obsługiwał samochody i jak się po chwili okazało tylko samochody. Nie znali się tam na „rozmontowaniu motocykla” żeby dostać się do koła. My głupki za późno zorientowaliśmy się, że to chodziło tylko o zdjęcie koła – tak bywa przy porozumieniu się przez tłumacz internetowy. Napisałem „za późno” ponieważ właściciel tego serwisu ściągnął mechanika motocyklowego z pobliskiego warsztatu, żeby ten pomógł w akcji serwisowej. 

Całość trwała 3 może 4 godziny, dlatego zgłodnieliśmy i zapytaliśmy właściciela, gdzie można zjeść coś smacznego. Ten zaprowadził nas do knajpki po sąsiedzku, pomógł w zamówieniu jedzenia i wrócił na naprawy. Posiłek był zaiste smaczny, a kiedy przyszło do płacenia kuchmistrz oświadczył, że serwis już za nas zapłacił. Po powrocie z jedzenia i uregulowaniu rachunku znów było wspólne zdjęcie i symboliczna wymiana waluty. Oczywiście można powiedzieć, że za całą akcję razem z obiadem zapłaciliśmy, jednak oponiarz mógł nas zbyć (jak kilku przed nim), mógł pokazać palcem, gdzie knajpa. On jednak nas ugościł i zadbał abyśmy byli zadowoleni.
I to są właśnie sytuacje jakie się pamięta. Nie to, że w 2 tygodnie zrobiliśmy ponad 7500km i przez większość czasu chodziłem w puchówce. 


 

To za parę miesięcy już zapomnę, ale ekipa „Continental” zostanie na długo w pamięci, bo w tym wszystkim najistotniejsi są ludzie 😊

Co zrobić jeśli chcesz spróbować?

Stacja na Serbskiej autostradzie 2024

Kończąc tą przydługą opowieść chcę ci podpowiedzieć jak zacząć, jeśli pewnego poranka najdzie cię ochota, żeby rzucić się w wir przygody😊. A jest na co się rzucać, bo widziałem wiele miejsc, gdzie chętnie zabiorę rodzinę i chcę je pokazać innym. Jest jeszcze więcej takich do których nigdy nie pchałbym się samochodem. Dwa koła jednak są węższe, krótsze, zwinniejsze.
Do tego poznasz ciekawych, gościnnych ludzi.

Na początek

Na początek zachęcam iść na kurs albo przynajmniej wykupić parę godzin jazdy w szkole nauki jazdy¬ - myślę tu o szkoleniu dla osób posiadających kategorie B prawa jazdy i dzięki temu mogących jeździć na motorach (skuter to też motocykl) klasy 125 cm3. W końcu lepiej na początku rozbijać czyjś niż swój sprzęt. Później warto kupić używaną 125 – tkę - nie ma co pchać się w nową, bo po około roku wybierzesz jedną z trzech dróg:
  1. "jest ok, póki co niczego więcej nie potrzebuję”.
  2. „to nie dla mnie” i pozbędziesz się tego złomu.
  3. Zakochasz się i zapragniesz pełnej kategorii „A” po czym zmienisz pojazd na mocniejszy. Wówczas 125-tka pojedzie dalej, a ty będziesz mieć poczucie mniejszej straty.
Osobom bez żadnego prawa jazdy zalecam od razu robić kategorię A - niższe się po prostu nie opłacają.


Bałkany 2023, Bośnia i Hercegowina, Wodospady Kravica

Wskazówka druga

Wskazówka druga: kup moto ciuchy. Nawet te najtańsze moto ciuchy są dużo lepsze niż np.: kurtka z działu żeglarskiego decathlon + rękawice narciarskie 😉. Nie ma co pchać się w drogie marki. Na początek lepsza kurtka za 300 zł niż jazda „na zdrapkę”. Kask to kwestia indywidualna, ale na początku wystarczą tanie marki byle z homologacją bezpieczeństwa ECE 22/06 np.: firma LS2.

Wskazówka trzecia

jeździ w różnych warunkach.
Jazda tylko w słoneczną pogodę jest dobra dla brodatych harlejowców na świecących się wywoskowanych pierdziawkach od którego dźwięku można ogłuchnąć. W praktyce podczas wypadów dalszych i bliższych pogoda się zmienia, a ty dachu nad głową mieć nie będziesz. Trzeba będzie zdobywać obycie w różnych warunkach.
 
 
Jak to powiedział mi doświadczony jeździec, kiedy byłem początkującym „nieważne co masz pod dupą, ważne co masz pod kaskiem”.

 
I tak z kolejnymi nawijanymi kilometrami będziesz zdobywać doświadczenie i przekonasz się, że jakże pospolite pytania „ile wyciąga” albo „ile ma do setki” zadają tylko początkujący, a ty nawet nie wiedząc, kiedy odjedziesz im z doświadczeniem tak daleko, że z uśmiechem na twarzy i rozrzewnieniem w sercu - ku ich wielkiemu zaskoczeniu – odpowiesz: „nie wiem, to już nieistotne”.


i tak w Qłko
 

 



Komentarze